Piotrek i Karolina to osoby, które świetnie się bawią aranżując wnętrza w swoim domu. Nie boją się eksperymentować i łączą ze sobą wiele kolorów, wzorów i faktur. Uwielbiają też stare meble, które w przemyślanym zestawieniu ze współczesnymi, tworzą niepowtarzalny klimacik. Domek mają już właściwie urządzony ale ktoś bliski właśnie podarował im kilka drobnych mebelków. Okazało się, że znajdzie się dla nich miejsce ale najpierw trzeba je nieco dostosować by bardziej wpasowały się w przestrzeń. Właściciele przywieźli je do mnie, pokazali zdjęcia domu i kazali działać. Odnowiłam je wszystkie ale dziś pochwalę się tylko jedną realizacją. Może kiedyś pokażę kolejne.
Na pierwszy ogień poszły dwie szafki nocne w stylu art deco. Nakastliki były pokryte czeczotowym fornirem i wykończone na wysoki połysk. Kiedyś za takie mebelki ludzie dawali się pokroić, teraz rzadko zdarza się, aby ktoś zachwycił się tego typu okazami. O ile sama forma szafeczek jest naprawdę ok (zwłaszcza podobają mi się ich nóżki) to czeczota za bardzo kojarzy mi się z okresem prl. Do sypialni Piotrka i Karoliny kompletnie by nie pasowała. Właściciele zażyczyli sobie by przemalować je całe na biało. Ja od początku miałam co do nich nieco inną wizję. Na szczęście nie było, żadnego problemu by przekonać do niej zleceniodawców. Dali zielone światło.

Szafeczki były w całkiem dobrym stanie. Tylko jedna z nich miała powyginany fornir na blacie. No i oczywiście spodziewanego lokatora (pająk!).





Oczyściłam szafeczki szlifując je dość mocno i przecierając benzyną ekstrakcyjną. Zaczełam od malowania białej bazy. Zgodnie z radą przeczytaną w podręczniku dla konserwatorów, powyginany fornir na blacie postanowiłam uprasować przez tkaninę żelazkiem. W ten sposób blat się rozgrzał a klej pod nim rozpuścił. Potem należało docisnąć do niego coś płaskiego i zostawić tak na wiele godzin. Na moje oko to dzięki temu zabiegowi około 70% pofałdowań się rozprostowało. Gdybym chciała pozbyć się wszystkich, musiałabym porozcinać fornir i wpuścić pod niego jeszcze trochę kleju. Wydawało się to na tyle skomplikowane, że uznałam, że taki efekt już jest zadowalający i zabrałam się za malowanie.


Biały to bardzo wymagający kolor. Aby pokryć nim szafeczki musiałam malować je wiele razy. Wyszło chyba z 7 warstw. Ponadto czeczota ma to do siebie, że na swojej powierzchni ma drobne spękania. Aby pomalować ją na gładko musiałam starać się wcierać farbę w te spękania. Było to dość nurzące zajęcie.
Po pomalowaniu całości uznałam, że czas aby nadać szafeczkom małego pazura dlatego fronty szuflad pomalowałam na czarno i zabrałam się za dekorowanie drzwiczek.

Zdecydowałam się na biało-czarny transfer druku. Najpierw przewertowałam trochę internet by znaleźć odpowiednie grafiki. Starałam się aby pasowały one swoim charakterem do właścicieli i do ich sypialni. Chciałam aby były to dwie różne ale stanowiące jakby komplet grafiki. Wybór był trudny ale w końcu coś wybrałam.
Wydrukowałam je w odbiciu lustrzanym. Posmarowałam zarówno fronty jak i kartki medium do transferów i przykleiłam do siebie. Starałam się tak je podociskać by usunąć wszelkie bąbelki powietrza, które się wewnątrz utworzyły. Zostawiłam to na noc.


Rano przystąpiłam do usuwania papieru. Najpierw zmoczyłam go wodą i za pomocą delikatnych kulistych ruchów palcami powodowałam jego marszczenie. Ciężko wyłumaczyć ten proces. Zainteresowanych odsyłam do poszukania sobie jakichś instruktażowych filmików na Youtube. Gdy papier przesytał odchodzić wysuszyłam grafiki i pokryłam je warstwą werniksu do transferu, ręcznie domalowałam czarne ramki a potem pokryłam wszystko kilkoma warstwami lakieru w celu utrwalenia.


Później można było zamontować gałki i przykręcić drzwiczki.
Tak to mniej więcej wyszło:




Właścicielom bardzo podoba się realizacja tego zlecenia. Nawet pozwolili opublikować zdjęcia ich sypialni po wstawieniu szafeczek. Patrząc na nie upewniłam się tylko, że super to wszystko wyszło.


Piotrek, pamiętaj! Dla Ciebie są wąsy a dla żony wino 🙂