Ostatnio miałam przyjemność zmierzyć się z przeprowadzeniem klasycznej renowacji starego drewnianego stołu i krzesła. Meble były produkcji niemieckiej. Właściciele datowali je na lata 40-te ale prawdopodobnie były one sporo starsze, wg znawców pochodziły bowiem z lat 20-tych ubiegłego wieku. Jeszcze parę lat i zyskają chlubne miano antyków. Gdy Pani Katarzyna i jej mąż je do mnie przywieźli prezentowały się tak:

Od początku ten komplecik bardzo mi się podobał. Zwłaszcza ten mały okrągły, rozkładany stół z masywnymi, lekko wygiętymi nóżkami przypadł mi do gustu. Sama chciałabym taki mieć. Cieszyłam się, że będę go odnawiać. Oczami wyobraźni widziałam go już po odnowieniu…
Jak widać na zdjęciach blat był dość zniszczony. Wytarty lakier, plamy, ślady po szklankach to norma przy tego typu meblach. Trudno się przed nimi po kilkudziesięciu latach użytkowania ustrzec. Jednak głębokie bruzdy i wgłębienia to zupełnie inna bajka. Okazało się, że powstały dopiero co, w transporcie jakim właściciele wieźli do mnie stół. Po prostu nie zabezpieczyli niczym tego stołu. Postawili go w dostawczym aucie na podłodze nogami do góry, na blacie i przejechali tak kilka kilometrów po wertepach jakie otaczają moje urocze miejsce zamieszkania. To wystarczyło by gładki do tej pory blacik zystkał kilka paskudnych pamiątek. Auć!


Czekało mnie spore wyzwanie i musiałam sobie jakoś z tym poradzić. Zaczęłam oczywiście od szlifowania drewna. Chciałam pozbyć się starego lakieru i starej ciemnej bejcy ale musiałam przy tym uważać by nie przeszlifować cienkiego forniru, którym oklejony był blat. Była to długa mozolna praca.

Dodatkowy blat też trzeba było oczyścić. Nie był zniszczony więc szlifowało się go znacznie ciężej niż pozostałą, zużytą część.


To, co widać powyżej na zdjęciu to nawet nie połowa tego całego szlifowania. Później zaczęłam powtarzać to samo z coraz wyższymi gradacjami papieru ściernego.
W tzw. międzyczasie wypełniłam te paskudne bruzdy na blacie dopasowaną kolorystycznie szpachlówką.


Podobny pilling zafundowałam krzesłu:

Potem tochę je podkleiłam bo po odjęciu siedziska zaczęło się trochę chwiać.

Następnie umyłam i odtłuściłam drewno i zaczęłam starannie nakładać bejcę. Ciężko robić zdjęcia w upapranych rękawicach dlatego jestem w stanie pokazać tylko takie:


Na koniec zabawy z drewnem położyłam 3-4 warstwy pół-matowego lakieru.

Teraz przyszedł czas na wymianę tapicerki w siedzisku krzesła. Szybko okazało się, że pod wierzchnią tkaniną obiciową jest jeszcze druga. Miałam dodatkowe wyciąganie gwoździ w gratisie.


Postanowiłam, że ulepszę nieco siedzisko wkładając w nie dociętą na wymiar matę kokosową i owijając całość owatą tapicerksą.

Oszczędzę Wam dalszych, dość oczywistych widoków z kolejnymi fazami związanymi z przywracaniem tych mebelków do życia bo pewnie najbardziej interesuje Was finał. Oto on:
Stół wygląda teraz następująco:




Po rozłożeniu blatu całość wygląda tak:



Po starych głębokich bruzdach zostały naprawdę minimalne ślady a plamy i ślady po szklankach zniknęły bezpowrotnie:

Ponieważ na dworze od blatu odbija się światło i nie jest on tak dobrze widoczny pokażę Wam jeszcze zdjęcie zrobione pod dachem:


Krzesło prezentuje się następująco:



Zdjęcia plenerowe zwykle troszkę przekłamują. W rzeczywistości tapicerka jest nieco bardziej stonowana:


Mebelki wyglądają najpiękniej w duecie:




Pani Katarzyna, właścicielka tego kompletu, jeszcze nie widziała efektu mojej pracy. Jak myślicie? Będzie zadowolona?


marzę o takim stole, a w zasadzie o miejscu na taki stół 🙂