Kontynuując wątek moich podróży i wycieczek na różne targi staroci opowiem Wam dziś o mojej wizycie na Mauerpark Flea Market w Berlinie.

Na tę wizytę wybraliśmy się we czwórkę tj. ja, mąż i nasze córki. Miał to być przerywnik w krótkiej wycieczce po stolicy naszych zachodnich sąsiadów. Ja traktowałam to jako obowiązkowy punkt programu zwiedzania a moja rodzinka, znając moje silne zainteresowania gratami, nawet nie protestowała. Pojechaliśmy tam z centrum metrem i mieliśmy po prostu niezobowiązująco pochodzić.
Mimo, że trafiliśmy tam w niezbyt korzystnym na zwiedzanie czasie (jeden dzień przed wigilią Bożego Narodzenia) a pogoda była średnio sprzyjająca (1 st. i lekka mżawka) to mam z tego miejsca dość miłe wspomnienia. Sugerowałabym Wam jednak wybranie się tam w jakimś cieplejszym miesiącu. Prawdopodobnie będą większe tłumy ale atrakcji i wystawców z pewnością też będzie więcej. No i nie zmarzniecie tak jak my…
Rynek jest duży i mieści się tuż przy parku Prenzlauer Berg przy Bernauer Strasse i jest czynny jedynie w niedzielę. Z uwagi na swoje położenie idealnie nadaje się na niedzielny spacer z rodziną. Oprócz typowych staroci znajdziecie tam inne rozrywki: imprezy uliczne, pokazy artystów no i oczywiście tony jedzenia sprzedawane na każdym kroku z różnej maści food trucków. Nas, chyba z uwagi na niesprzyjający czas, większe atrakcje ominęły. Wiadomo przecież, że w czasie około bożonarodzeniowym w Berlinie życiem tętnią raczej tzw. Weihnachtsmarkty czyli jarmarki świąteczne a nie pchle targi.
Street food i grzeniec
Jeśli lubicie smakować streetfood to na Mauerpark Flea Market z pewnością się nie zawiedziecie. Do wyboru będziecie mieli nie tylko typowo niemieckie kiełbaski ale cały przekrój dań z różnych części świata. Są nawet bary koreańskie czy indyjskie. Przy większości furgonetek z jedzeniem znajdują się małe ogródki ze stolikami więc nie trzeba konsumować na stojąco. Oprócz doznań kulinarnych polecam Wam przed przystąpieniem do zwiedzania straganów ze starociami zakup kubeczka grzanego wina. Uwierzcie mi, dużo lepiej będzie Wam się chodziło po tym specyficznym miejscu. Nie wiem czy w okresie innym niż Boże Narodzenie sprzedają tam grzańce. My trafiliśmy na całe zatrzęsienie namiotów z Weihnachtsweinem.

Rękodzieło, przedmioty kolekcjonerskie i ciuchy vintage
Aperitif zrobiony więc zaczynamy przechadzkę…
Sprzedaż na tym rynku odbywa się głównie na stolikach ustawionych pod tymczasowymi namiotami handlowymi. Jeśli ktoś liczy na to, że znajdzie tam mnóstwo antycznych mebli to na pewno będzie zawiedziony. My trafiliśmy na raptem kilka. Ten rynek po prostu specjalizuje się w czymś innym niż meble. Są to różne artystyczne wyroby rękodzielników: ręcznie robione lampy, skórzane torby, biżuteria, koszulki z unikatowymi nadrukami, plakietki, zabawne kartki podarunkowe, artystyczne plakaty i oczywiście obrazy. Na każdym kroku znajdują się też stoiska z różnymi przedmiotami kolekcjonerskimi: sztućcami, ceramiką, tabliczkami z nazwami ulic a także z płytami winylowymi. Dużo też vintage’owych ubrań wyglądających jak zawartość szafy moich rodziców i dziadków. Śmialiśmy się oglądając te ciuchy i ich ceny, że zbiliby tutaj majątek wyprzedając swoją garderobę:)


Oprócz asortymentu wymienionego powyżej co jakiś czas natrafialiśmy na stoiska z używanymi zabawkami. W większości nie były to jednak żadne wyszukane zabawki. Któryś ze sprzedawców oferował klocki Lego, które wypełniały po brzegi ogromne pudła a sprzedawane były na sztuki – nie lada gratka dla entuzjastów Lego. Osoby, które stały obok tych pojemników przeglądając ich zawartość wyglądały jak poszukiwacze złota:) Nie brakowało też różnych duperelek typu stare metalowe pojemniczki po herbacie czy kremach typu Nivea oraz kolorowe gałki ceramiczne. Moją uwagę przykuły wyjątkowo ciekawe magnesy na lodówkę, ze wzorami jakich na pewno nie można spotkać w zwykłych sklepach z pamiątkami. Najciekawsze były jednak nakładki na iphon’a wyglądające na drewniane, dodatkowo ozdobione grawerem. Chciałam sobie nawet taką nakładkę kupić ale niestety nie było odpowiedniego rozmiaru na mój telefon. Bardzo żałuję, że się nie udało i nadal pragnę coś takiego mieć (jeśli wiecie, gdzie można to dostać będę wdzięczna za podpowiedź

Mamo, kup mi...
Wszyscy sprzedawcy wydawali się być bardzo mili. Zwłaszcza Ci, którzy sami byli artystami – rękodzielnikami i oferowali wykonane przez siebie produkty. Widać było, że mają fun z kontaktu z potencjalnymi nabywcami. Cierpliwie znosili grzebanie w ich towarze przez moje dzieci, które usilnie chciały wszystkiego dotknąć i nie przestawały natarczywie wypowiadać znienawidzonego przeze mnie tekstu: MAMO, KUP MI… ( dobrze, że wypiłam wcześniej kubek Gluhweina i dzięki niemu jak mało kiedy pałałam opanowaniem w tej sytuacji).
Moja starsza córka na pamiątkę pobytu w tym miejscu kupiła sobie ręcznie robione wiszące kolczyki w kształcie ananasów (czasem od niej pożyczam). Młodsza przygarnęła za to kilka pacynek na palce robionych na szydełku. Uważam, że to zawsze lepsza pamiątka niż jakaś komercyjna pierdoła ze zwykłego sklepu. Niedzielny spacer, choć w niesprzyjającej aurze, zaliczony! Na pewno warto się tam wybrać ale lepiej nie zimą.

Uwielbiam takie pchle targi i nigdy nie wracam z pustymi rękami 🙂
Bardzo ładne te nakładki na tel. Sama bym sobie chętnie taką sprawiła.