Ostatnio miałam przyjemność zmierzyć się z metamorfozą pewnej bardzo starej, zniszczonej szafy z niebagatelną przeszłością. Według jej właścicielki, Pani Eweliny, szafa ta była na wyposażeniu domu zajętego podczas wojny przez Niemców. Później mebelek przez wiele lat stał w nieogrzewanym murowańcu. Zainteresowały się nim drewnojady, na tylnej ściance pojawiła się pleśń. Nóżka spróchniała i odpadła. Prawdopodobnie taki sam los spotkał ozdobną listewkę, której ja już nie zastałam. Drzwi były kompletnie wypaczone a szuflady od lat nie dało się otworzyć. Przyjechała do mnie w stanie leżącym.


Początkowo zleceniodawczyni chciała ją tylko pobielić i postarzyć. Pokazała mi pokój córki, gdzie planowała tę szafę po odnowieniu wstawić. Po dłuższej rozmowie dostałam zielone światło co do przeprowadzanych zabiegów i zmian. Mebel został dowieziony do mojej pracowni i zostawiony do mojej dyspozycji. Korzystając ze swobody jaką mam na własnym gruncie postanowiłam zająć się nią od podstaw.




W pierwszej chwili, gdy po raz pierwszy zostałam sam na sam z szafą w mojej pracowni poczułam małą panikę i pewien charakterystyczny zapach. Zapach starości, starego drewna, pleśni i jeszcze czegoś dziwnego. Po wyjęciu szuflady odkryłam co to było. Mysie odchody! Fuj! Pomyślałam: Matko! W co ja się wpakowałam?!
Najpilniejsze wydawało się doklejenie nóżki co umożliwiło postawienie szafy pionowo. Potem zeszlifowałam z niej całą wierzchnią warstwę kurzu, tłuszczu, brudu i drewna. Pyliło się niemiłosiernie ale wiedziałam, że mimo, iż później planowałam pomalować szafę farbami kredowymi, które nie wymagają szlifowania, to w tym przypadku było to konieczne. Później zużyłam mnóstwo chloru na umycie całego mebla, zlikwidowanie zapachu stęchlizny i usunięcie pleśni z tylniej ścianki. Zaszpachlowałam dziury po zamkach i różnego rodzaju ubytki. Zajęłam się dosztukowywaniem brakującej listewki. Zaczęłam malować.

Z malowaniem wiązał się problem, którego obawiałam się od początku. Chodzi o przebijające żółte plamy, widoczne zwłaszcza na elementach malowanych białą farbą. Podobno z tego typu mebli zawsze ta żółć wychodzi i nałożenie kolejnej warstwy farby wcale nie jest rozwiązaniem. Żeby się tego pozbyć trzeba znać pewne triki i na szczęście ja je znam. Poradziłam sobie z tym zawodowo ale nie ukrywam, że realizacja zlecenia nieco przez to się wydłużyła. Ponadto po wewnętrznej stronie szafy znajdowała się nabazgrolona długopisem mała sfastyka, która też była mocno odporna na farbę. Na szczęście udało się ją pokryć.

Po malowaniu wykleiłam szufladę resztką tapety, zamontowałam uchwyty, naniosłam gdzieniegdzie białe aplikacje, zrobiłam przecierki i zawoskowałam całość dwukrotnie. Wypolerowałam wszystko i przystąpiłam do zrobienia poniższych zdjęć.





Zdaję sobie sprawę, że tło zdjęć mogłoby być lepsze jednak z uwagi na gabaryty tej szafy jak i moje nadszarpnięte ostatnio zdrowie nie byłam w stanie lepiej tego wykombinować. Zapewniam tylko, że w rzeczywistości mebelek prezentuje się jeszcze lepiej. Najważniejsze, że Pani Ewelina zadowolona. Zapowiedziała, że przywiezie do mnie kolejne meble do renowacji:)
