Jak zostałam projektantką wnętrz czyli o studiach na ASP

Korzystając z okazji, że dzieci podrosły, zajmowanie się nimi nie jest już takie absorbujące a mój mąż świetnie sprawdza się w roli taty, rok temu podjęłam kolejną życiową decyzję. Postanowiłam iść za ciosem i pójść na wymarzone (zaległe) studia na Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi. Wybrałam roczną, podyplomową Stylizację, Aranżację i Dekorację Wnętrz. Chciałam nauczyć się profesjonalnego projektowania po to by móc rozszerzyć wachlarz świadczonych przeze mnie usług.  Dowiedziałam się, że w porównaniu do podobnego kierunku, czyli Projektowania Architektury Wnętrz, Stylizacja jest to kierunek dużo bardziej artystyczny (niby dla ludzi o szerokich horyzontach). Bałam się trochę, że będzie to takie płytkie jak dobieranie koloru zasłon do dywanu ale zapewniono mnie, że absolutnie nie brakuje tam tych ściślejszych przedmiotów jakimi są zajęcia komputerowe i na pewno dowiem się sporo na temat projektowania architektonicznego, na którym mi zależało. To mnie przekonało. Zawsze chciałam poczuć się trochę jak architekt a trochę jak artysta. Brałam pod uwagę, że na studiach będę musiała robić jakieś prace ręczne i nawet mnie to cieszyło bo w domu jak zwykle brakowało na to czasu…

No i stało się! Rok upłynął odkąd z drżącym sercem, pełna nadziei i przeszczęśliwa, że to wreszcie się dzieje rozpoczęłam wymarzone studia podyplomowe na ASP. Dziś, dwa dni po obronie, czyli na świeżo, chętnie opowiem Wam o tych studiach oraz moich odczuciach związanych z uczeniem się na tej legendarnej uczelni. Postanowiłam napisać o tym na blogu, gdyż odkąd pochwaliłam się publicznie, że zdecydowałam się na ten krok, dostałam sporo prywatnych wiadomości z pytaniami o studia na ASP. Wiem, że sporo z Was myśli o czymś podobnym. Mam nadzieję, że lektura poniższego wpisu będzie dla Was w jakiś sposób przydatna. Dowiecie się, czego można się na takim kierunku jak Stylizacja, Aranżacja i Dekoracja Wnętrz nauczyć. Panuje przekonanie, że to studia dla znudzonych gospodyń domowych. Czy to rzeczywiście jest takie łatwe, lekkie i przyjemne jak się wydaje? Zapraszam do lektury!

Jak zostałam projektantką wnętrz?

SŁUCHACZE

Szybko okazało się, że w tym samym roku na pomysł studiowania tego kierunku w Łodzi poza mną wpadło 31 innych babeczek. Ani jednego faceta! Pochodziły z różnych części Polski i miały bardzo różne doświadczenia życiowe i zawodowe. Przekrój wiekowy był dość duży. Od młodziutkich dziewczyn tuż po licencjacie do zupełnie dojrzałych kobiet z dorosłymi już dziećmi. Wśród nas były graficzki, prawniczki, nauczycielki, pracownice z marketingu a nawet jedna instruktor kickboxingu. Wśród studentek znalazły się także architektki, które wcześniej skończyły już politechnikę i pracowały w pracowniach projektowych. Dziwiło mnie na początku co one robią na tych studiach, praktycznie jeszcze raz, ale to wyjaśniło się później. Wśród słuchaczek były osoby, które mimo braku kierunkowego wykształcenia od lat utrzymywały się z pracy projektanta albo zajmowały się kupowaniem, remontami i sprzedawaniem nieruchomości. Niektóre dziewczyny już na pierwszy rzut oka wyglądały na artystki. Kolorowe, rzucające się w oczy z daleka. Inne to takie szare myszki. Totalny misz masz i mieszanka wybuchowa. Łączyło nas jedno – pasja do wnętrz i jak się okazało nie trzeba było niczego więcej by zawrzeć całkiem bliskie znajomości 🙂

UCZELNIA

Zdecydowania większość zajęć odbywała się w budynku głównym uczelni na Wydziale Tkaniny i Ubioru. Jeśli chodzi o szkołę to różni się ona od zwykłej nieartystycznej uczelni dość znacznie. Już od wejścia panuje twórczy klimat. Na korytarzach porozwieszane są różne dzieła studentów. Zaaranżowano tam prawdziwe galerie. Człowiek przemieszczając się między salami i pracowniami natrafia ciągle na jakieś wystawy i artystyczne instalacje. Pełno wszędzie sztalug, manekinów i wielkich teczek z pracami. Na ścianach porozwieszane są jakieś prace, kilimy, nadrukowane tkaniny, w gablotach wyeksponowane “jakieś coś”. Przebywanie w różnych pracowniach to też bardzo ciekawe doznanie. Np. w tkalni rozstawionych jest kilkanaście wielgachnych starych krosen. Na regałach leżą ogromne motki włóczki, przędza, jakieś sznurki, szmatki a po środku sali stoi wielki futrzany niedźwiedź na biegunach 🙂 Pracownia druku jest długa jak megatramwaj a wzdłuż niej znajdują się długaśne stoły do pracy pokryte jakimś dziwnym tworzywem dzięki, któremu tkaniny nie ślizgają się po nim i łatwiej się z nimi pracuje. W jakieś innej pracowni, której nazwy nawet nie pamiętam na zajęcia przychodzi się w kaloszach i foliowym płaszczu na podłodze stoją bowiem kałuże wody. Na początku chodzisz po tych wnętrzach, korytarzach i patrzysz ciągle na boki aż szyja Cię boli od ciągłego obracania głową:)

Krosna tkackie w tkalni łódzkiej ASP
Niedźwiedź na biegunach – praca jakiejś studentki
Magazyn z przędzą

ORGANIZACJA STUDIÓW

Studia podyplomowe traktowane są przez władze uczelni całkiem serio. Widać, że dba się o to by zajęcia były interesujące i prowadzone przez ciekawe osobistości. Wszystkie kwestie organizacyjne ogarnięte są na dość wysokim poziomie. Wygodna komunikacja mailowa z wykładowcami i pracownikami administracyjnymi jest tu standardem. Pracownicy uczelni bardzo szybko reagują na sugestie słuchaczy. Są w stanie, np.  bezpłatnie zorganizować dodatkowe zajęcia z przedmiotów, które szczególnie zainteresowały słuchaczy albo przekazać salę komputerową na cały dzień do naszej dyspozycji mimo, że danego dnia w planie w ogóle nie było zjazdu. Zrobiło to na mnie dość duże wrażenie.

ZAJĘCIA

Zajęcia na podyplomówce odbywają się zwykle w weekendy co dwa tygodnie ale nie jest to jakąś sztywną regułą. Czasem trzy weekendy z rzędu mieliśmy zajęte po to by później dostać trzy tygodnie wolnego. W sobotę często zaczynaliśmy ok. 10 rano a kończyliśmy po 20. W niedzielę było zwykle od 9 do jakiejś 17-18. Po takim maratonie człowiek był mocno styrany a tu przecież poniedziałek za pasem…

KADRA

Część zajęć prowadzona była w pracowniach przez typowo uczelnianych pracowników z licznymi tytułami naukowymi i ogromnym dorobkiem artystycznym. Bardzo mi oni imponowali ale byli hmmmm … dziwni. Mnie jako osobie z innego świata, obracającej się na co dzień w otoczeniu NIE-artystów ciężko było ich nieraz zrozumieć. Byłam przerażona a jednocześnie śmiałam się do łez gdy dostałam mailem sugestię od pani prowadzącej zajęcia z innowacyjnych metod dekoracji tkanin odnośnie zaprojektowanej przeze mnie kalki do wykonania sita. Czytałam te sugestie wielokrotnie najpierw sobie samej, potem mojemu mężowi a następnie jeszcze jednej osobie i nie mogliśmy zrozumieć co tam jest tak naprawdę napisane. Najwidoczniej miałam coś poprawić ale nie rozumiałam co a było tam przecież napisane. Niby po polsku, niby poprawnie, każde słowo z osobna było jasne ale całość totalnie niezrozumiała. Z lekkim zażenowaniem poprosiłam w końcu o napisanie tej sugestii jeszcze raz innymi słowami bo przyznałam, że nie rozumiem:) Na szczęście druga wersja była już jasna:) W ogóle nie tylko ja miałam z tym problem. Często na naszej zamkniętej dla słuchaczy grupie na facebooku, ktoś cytował maila od jakiegoś prowadzącego zajęcia z zapytaniem: “dziewczyny, o co mu mogło chodzić?” 🙂

Na szczęście ponad połowa zajęć odbywała się z doświadczonymi praktykami: architektem, stylistą wnętrz oraz redaktorem naczelnym najlepszych wnętrzarskich magazynów. Były nawet zajęcia z prawnikiem i specjalistą od prawa autorskiego czy dziennikarką telewizyjną. Z nimi porozumiewanie się szło jakby łatwiej 🙂 Moim zdaniem najciekawsze wykłady prowadziła prof. Siwek od “Kompozycji, światła i koloru we wnętrzu”. Były one bardzo inspirujące, zapadały w pamięć i miałam po nich dużo przemyśleń. W ogóle, co bardzo ciekawe, prawie na wszystkich wykładach, nawet jeśli nie były jakoś bardzo absorbujące, co chwile do głowy przychodziły mi różne pomysły, które notowałam sobie w zeszycie. Często prowadzący poruszał jakiś temat, rzucał jakieś hasło i powodował, że moje myśli wchodziły na jakieś zupełnie inne tory a wtedy dokonywałam jakichś przełomowych dla mnie samej odkryć. Ciężko to wytłumaczyć ale tak właśnie było. Jakieś inspirujące fluidy na tej uczelni czy co … ? 🙂

Jeśli chodzi o  najlepsze zajęcia praktyczne to hmmmmm … – nie wiem na kogo z prowadzących się zdecydować bo było ich wielu i wychodzi mi, że prawie wszyscy zasługują na wyróżnienie. Tzn. każde zajęcia były zupełnie inne od reszty, ciężko je porównać, jedne były mało atrakcyjne ale za to bardzo przydatne inne odwrotnie. Pozwólcie, że teraz Wam o nich opowiem:

ZAJĘCIA PRAKTYCZNE

STYLIZACJA WNĘTRZ

To oczywiście najbardziej zbieżne z kierunkiem studiów zajęcia. Przydatne bardzo. To na nich dowiedziałam się szczegółowo jakie są style wnętrzarskie, jak pracuje się z klientem biura projektowego, jak się prezentuje inwestorowi efekty swojej pracy, jak się robi moodboardy, co to są i jak zrobić kłady ścian. Poznałam też niuanse dotyczące fachowych oznaczeń na rzutach, wiele dowiedziałam się o elektryce (jak to wygląda na rzucie, jak i gdzie się oznacza kontakty) i co nieco o oświetleniu. Ponadto liznęłam trochę wiedzy o różnych rodzimych i zagranicznych projektantach (każda z nas musiała zrobić w domu dwie prezentacje w Power Point i zreferować je na forum grupy. W programie były także warsztaty dotyczące zmiany funkcji pomieszczeń. Musiałyśmy na rzucie przerobić gabinet stomatologiczny na bar. Na zaliczenie tego przedmiotu było wykonanie (w domu) dwóch moodboardów dotyczących aranżacji apartamentu w dwóch różnych stylach. Wydaje się dużo pracy ale najlepsze zaczęło się w drugim semestrze bo to o czym wyżej napisałam dotyczyło tylko pierwszego:)

Moodboard na tablicy korkowej

Na finalne zaliczenie tego przedmiotu w drugim semestrze trzeba było zrobić (oczywiście w domu) cały projekt wnętrza apartamentu o z góry narzuconych wymiarach. Mój miał 74 m2 + antresolę.  Należało rozrysować i opisać w nim rzuty koncepcyjne, rzuty podłogi, oświetlenia, kłady ścian i zrobić projekt mebla czytelny dla wykonawcy. Wszystko to musiało być zwymiarowane, użyte meble i materiały szczegółowo opisane. Dodatkowo każda z nas musiała na zaliczenie zaprojektować logo swojej obecnej lub przyszłej firmy a te osoby, które już miały swoje logo (tak jak ja) mogły dowiedzieć się dlaczego ono jest słabe i mogły je po konsultacjach przerobić na lepsze 🙂 Żeby było jeszcze ciekawiej w ramach zajęć ze stylizacji wnętrz mieliśmy mały kurs projektowania kuchni. Jak się okazało zaprojektowanie kuchni należącej do jednej z koleżanek także było na zaliczenie. Miała powstać z tego solidna prezentacja (oczywiście praca w domu).

Roboty przy tym przedmiocie było co niemiara. Nie chcę nawet liczyć ile czasu na to poświęciłam (w domu)…

Prezentacja mojego projektu aranżacji wnętrza. Wizualizacje robione w programie ArchiCad.

ZAJĘCIA KOMPUTEROWE

Projektowanie komputerowe ćwiczyliśmy na dwóch programach: Sketchup i ArchiCad. Z dwoma różnymi prowadzącymi. O ile ten pierwszy program jest stosunkowo intuicyjny, na zajęciach szybko można złapać bakcyla i nawet na pierwszych zajęciach zacząć się nim “bawić” to ten drugi, ArchiCad wydawał się z początku dla mnie męczarnią.

Zabawa w projektowanie lokalu gastronomicznego w programie SketchUp.

Zagmatwany totalnie. Wszystko, co wiedziałam wcześniej o programach graficznych nie miało tutaj żadnego zastosowania. Po pierwszych kilku zajęciach wciąż nie potrafiłam narysować zwykłej ściany. Wszystko mi się rozjeżdżało. Miałam wrażenie, że żeby cokolwiek zaznaczyć trzeba znać jakieś tajne zaklęcie w postaci tajnego skrótu czyli połączenia kilku różnych klawiszy na klawiaturze. Mimo tego, że robiłam notatki nie mogłam ich zapamiętać, nie byłam w stanie też powtórzyć szeregu działań wykonywanych w niewiadomym dla mnie celu przez wykładowcę. W domu gdy odpalałam ten program, żeby nadrobić na spokojnie zaległości nic mi się nie udawało, nie mogłam postawić ścian, wszystkie ciągnęły się w nieskończoność, łamały nie w tych miejscach, w których chciałam. Jakieś linie ciągnęły mi się za kursorem. Po 5 minutach rzucania bluzgami pod nosem wyłączałam ten program i stwierdzałam, że to niemożliwe bym była w stanie się go nauczyć. Zastanawiałam się jakim cudem absolwenci tego kierunku tylko po roku nauki są w stanie wykonać w nim tak piękne i zaawansowane graficznie projekty, jakie widziałam na uczelni? Z każdymi zajęciami moja niechęć do tego programu i pogarda wobec mojego braku umiejętności narastała. Ćwiczenia na uczelni szły swoim tokiem a w połowie drugiego semestru nie umiałam zastosować podstawowych funkcji. Obserwowałam inne studentki i zauważyłam, że takich asów jak ja jest chyba więcej. Grupa podzieliła się jakby na dwa obozy. W pierwszym znalazły się architektki, graficzki i dziewczyny po polibudzie z typowo ścisłymi umysłami, które ogarniały temat a w drugim byłam ja i wszystkie nauczycielki, humanistki i artystki. Padł nawet pomysł by podzielić nas wg poziomów zaawansowania bo te “lepsze” też się denerwowały, że na zajęciach się nudzą. Atmosfera na zajęciach zaczęła gęstnieć. Kiepsko się czułam zapisując się do grupy “betonów i tumanów”.

Nie wiem, kiedy nastąpił przełom ale jakoś w kwietniu w przebłysku geniuszu udało mi się bez żadnego ciśnienia, z notatkami w rękach ale na spokojnie zrobić w domu w tym programie coś – coś co wyszło. Zrobiłam jakieś wnętrze, udało się zrobić  okna, drzwi, pokolorować ściany, wstawić meble a na dodatek zmienić deseń w dywanie. Eureka! Kur.a stało się! Zachęcona tymi sukcesami dla treningu zrobiłam sobie w tym pieprzonym ArchiCadzie swój pokój ze skosami a potem jeszcze projekt mojej wymarzonej łazienki. No i dało się! Co więcej, przez tydzień nie mogłam się od tego programu oderwać. Zaczęło mnie to nawet bawić. Układałam w nim książki na półkach i wybierałam kąt nachylenia słońca wpadającego przez okna do wnętrza. Oczywiście wciąż nie umiałam zastosować niektórych, istotnych funkcji ale to był jakiś przełom. Przestałam się tego ArchiCada bać. Zaczęłam się wreszcie na zajęciach czegoś uczyć. Zrozumiałam, że ten program trzeba po prostu “wysiedzieć”. Nie ma drogi na skróty. Godziny spędzone na dłubaniu w nim dają rezultaty. W chwilach kryzysu pomocne okazały się filmiki instruktażowe na Youtube i grupy tematyczne na FB. Z jednej strony byłam wkurzona, bo idąc na te studia byłam przekonana, że na zajęciach “nauczą mnie” wszystkiego. Prawda okazała się, taka, że studia na ASP to praca przede wszystkim w domu. Na zaliczenie tego przedmiotu musiałam oddać 6 wypasionych wizualizacji zrobionych w ArchiCadzie. Były krew, pot i łzy ale dałam radę.

Wizualizacja łazienki w programie ArchiCad

DRUK NA TKANINIE

Na tych zajęciach, ubrane w fartuchy,  robiłyśmy po prostu nadruki na przyniesionych przez siebie tkaninach. Poznałyśmy sporo metod robienia takiego druku. Niektórzy od początku tylko się przyglądali innym i czekali na inspirację. Nie chcieli marnować materiałów zanim nie zdecydują się, co chcą osiągnąć. Ja do tego podeszłam w nieco inny sposób. Od pierwszych zajęć wymalowywałam swoje wzory na tkaninach ile się dało. Przez całe zajęcia machałam pędzlem, sitem, szablonami, robiłam jakieś stemple ze wszystkiego co było pod ręką. Tym sposobem na koniec kursu miałam pokaźną ilość różnej maści większych i mniejszych tkanin z różnymi wzorami. Jedyne co je łączyło to kolor niebieski:) Śmiali się ze mnie, że poszłam na ilość ale wykorzystałam te zajęcia i dostępne farby oporowo. Tylko potem, żeby uzyskać zaliczenie, w domu musiałam z tych wszystkich tkanin coś uszyć, wykorzystać je do tapicerowania mebli albo zaprezentować w jakiś inny sposób. Znowu kupa roboty w domu…

Kartony z wymalowanymi wzorami przygotowane do odbicia na tkaniny za pomocą prasy.
Ręczne stemplowanie tkanin
Transfer druku na tkaninie
Transfer druku na tkaninie
Zaprojektowane przeze mnie wzory naniesione na tkaniny za pomocą sita

TECHNIKI RĘKODZIELNICZE

Tego się nie da opowiedzieć. Trzeba przeżyć na własnej skórze. Prowadzący to prawdziwy oryginał. Lekko irytujący ale zyskuje przy bliższym poznaniu. Jak przyszłam do pracowni tkackiej i zobaczyłam te wszystkie krosna to sobie myślałam, że fajne te wszystkie robótki, które tutaj wiszą ale ze mnie to chyba tkaczki żadnej nie będzie.  Zaraz potem okazało się, że na zaliczenie tego przedmiotu musimy utkać jakiś koc, pled, kilim czy dywan. Jeszcze się dowiedziałam, że tu na zajęciach prowadzący nam tylko właściwie pokaże co i jak a całą robotę mamy wykonać w domu. No i rzeczywiście facet pokazał jak się robi ramę tkacką i jakieś sploty, wyjaśnił co to osnowa i na następne zajęcia mieliśmy przynieść zrobioną w domu ramę tkackę. Kupiłam deseczki i skręciłam z nich ramę 100×150 cm. Wbiłam w nie kilkaset gwoździków do mocowania osnowy. Jakoś upchnęłam do auta bo trzeba ją było zawieźć do szkoły. Zaczęliśmy tkać na kolejnych zajęciach. Zrobiłam jeden “wiersz” a reszta do dokończenia w domu. Kur.a! W domu? Serio? Z rozmowy wynikało, że taki mały kilimek  o wymiarach 80 x 100 cm tka się jakieś 40 h. Świetnie. Kolejna absorbująca rzecz do wykonania. Od początku zastanawiałam się jak się z tego wywinąć. Do czego mi się przyda umiejętność tkania kilimów? Myślałam sobie o tym, że ja mam firmę, męża, dzieci i dom do ogarnięcia. No way! To chyba dobre dla znudzonych emerytek! Tak myślałam, ale jak przyszło co do czego i zaczęłam wyplatać ten kilim to mi się tak to tkanie spodobało, że w ciągu miesiąca utkałam głównie po nocach w domu 3 takie kilimy a jadąc na ferie zimowe z dziećmi tylko dlatego nie wzięłam ze sobą ramy tkackiej, że mi się nie zmieściła do bagażnika :).  Jejku jakie to się okazało wciągające! Kładłam dzieci spać o 20 i potem na momencik siadałam przy krośnie i tkałam. Dosłownie chwilę później orientowałam się, że jest 2 w nocy a ja nie mogę przestać. Jeszcze tylko jeden rządek. A jak się rządek skończył to mówiłam sobie, że skończę jak mi się skończy niebieski sznurek 🙂 Mężu obrażony był na te kilimy bo go zaniedbywałam przez to tkanie okropnie 🙂

Ręcznie tkany kilim pasiak w tonacji niebieskiej

Ręcznie tkany kilim pasiak w tonacji niebieskiej

Ręcznie tkany kilim pasiak w tonacji niebieskiej
Ręczne tkanie kilimów na samodzielnie zrobionej ramie.

PORTFOLIO

Portfolio to tak na prawdę zajęcia komputerowe z Photoshopa i Adobe Illustratora. Całkiem przydatne ale żeby je zaliczyć trzeba było wykonać 3 portfolia i jak najlepiej zaprezentować w nich swoje prace z 3 innych przedmiotów. Oznacza to, że po pierwsze trzeba było te prace wszystkie zrobić w domu, potem porobić im zdjęcia, opisy i przy pomocy tych programów graficznych stworzyć całość a potem to oddać do wydruku. Dla mnie to było mnóstwo pracy.. Żeby stworzyć w czerwcu te portfolia potrzebowałam 4 dni wolnego od pracy nie licząc czasu na wykonanie obiektów, którym robiłam zdjęcia i które prezentowałam w tych portfoliach. Ehhh

Fragment mojego portfolio na zaliczenie zajęć

Fragment mojego portfolio na zaliczenie zajęć

Fragment mojego portfolio na zaliczenie zajęć

WARSZTATY Z RENOWACJI MEBLI

Mieliśmy przyjść z własnym starym meblem i odrestaurować go w pracowni pod okiem profesjonalnego konserwatora w jeden dzień. Hmmmmm znam się trochę na tym i od początku wiedziałam, że to prawie niewykonalne. Sama zajmuję się renowacją mebli i wiem, że w jeden dzień to co najwyżej można oczyścić mały mebel ale na pewno nie da się go wykończyć. Nie spodziewałam się, że na tych zajęciach czegokolwiek się nauczę ale chciałam mimo wszystko w nich uczestniczyć. Zmęczona codzienną pracą przy meblach miałam w sobotę walczyć z kolejnym meblem po to by go “poheblować” w grupie koleżanek z uczelni. Trochę mi się nie chciało ale wzięłam ze sobą jakiś prosty w formie taborecik kupiony na starociach za 10 zł za dwie sztuki i poszłam zobaczyć co będzie. Na zajęciach nie nauczyłam się niczego bo wszystko tłumaczone było od podstaw ale fajnie było popracować sobie cudzymi narzędziami w cudzej pracowni, porozglądać się po kątach i poudzielać rad z miną znawcy pozostałym koleżankom, które jako amatorki wzięły się za dużo ambitniejsze meble i oczywiście miały wiele do dokończenia w domu 🙂 Ja musiałam go jedynie w domu otapicerować tkaniną z własnoręcznie wykonanym nadrukiem, który zrobiłam na innych zajęciach. Pestka 🙂

Taboret do renowacji, który wzięłam ze sobą na zajęcia z odnawiania mebli
Zajęcia z renowacji mebli
Stołeczek po renowacji

CERAMIKA

Zajęcia z Ceramiki z przemiłą prowadzącą były kreatywną zabawą z gliną, odstresowaniem od wszystkiego. Myślałam, że będzie to miało coś wspólnego z kołem garncarskim ale nie. Początkowo z gliny robiłyśmy kafle z wypukłymi lub wklęsłymi wzorami a później małe, dowolne przedmioty wg uznania i możliwości. Na zajęciach powstawały miseczki, świeczniki, mydelniczki i różne patery. Później po wysuszeniu były wypalane w piecu a na koniec zajmowałyśmy się ich szkliwieniem. Było miło i sympatycznie. Interesowało mnie to. Przyszło mi do głowy, że gdybym miała czas spokojnie mogłabym iść na zgłębianie tajników ceramiki w jakiejś komercyjnej pracowni. Ogromny plus tych zajęć był taki, że wszystko odbywało się w szkole i do domu nie zostawała żadna praca. Uff

Kafelek ulepiony przeze mnie z gliny.
Ceramiczne elementy po szkliwieniu i wypaleniu.
Kafle ceramiczne ręcznie robione
Kafelek ceramiczny ręcznie robiony
Kafelek ceramiczny ręcznie robiony

RYSUNEK PERSPEKTYWICZNY

Nigdy nie uczyłam się rysunku perspektywicznego ani żadnego innego. W podstawówce chodziłam na kółko plastyczne ale to raczej co innego 🙂 Na pierwszych dwóch zajęciach siedzieliśmy przy sztalugach i usiłowaliśmy narysować ułożony na środku pracowni kubik. Sympatyczny prowadzący dwoił się i troił, żeby przekazać nam swoją wiedzę. Rzeczywiście, dzięki jego radom człowiek trochę zakumał o co chodzi z tym horyzontem i perspektywą. Na trzecich zajęciach poszliśmy ze sztalugami na korytarze uczelni i przez kilka godzin szkicowaliśmy korytarze. Nogi bolały od stania ale efekt jest. Co prawda Pan kazał jeszcze zrobić w domu jakieś cieniowanie ale do tej pory tego nie dokończyłam.

Zajęcia uważam, za ciekawe i przydatne. Teraz jak ktoś przyjdzie do mnie i na szybko będę musiała mu coś ręcznie narysować może nie będzie wstydu.

Mój rysunek perspektywiczy – nauka

KREATYWNA TRANSFORMACJA MATERIAŁÓW

Na początku kompletnie nie wiedziałam czego mogę się spodziewać po tak nazwanych zajęciach. Potem gdy już je przeżyłam i zaliczyłam próbowałam zrobić opis tych zajęć ale uznałam, że nie da się tego zrobić. To trzeba przeżyć samemu. Niech ich forma zostanie odkryta jedynie przez samych studiujących. Powiem tylko tyle, że te zajęcia są mega istotne ale to dotarło do mnie dopiero pod koniec studiów:) Aha, zdradzę jeszcze, że wielogodzinna praca w domu się kłania. Poniżej widać efekty tych zajęć.

Transformacja mapy Tatr
Transformacja mapy Tatr
Transformacja materiałów – mapy Tatr i ekoskóry

KREATYWNY PAPIER

Te zajęcia odbyły się tylko jeden raz ale nie ma czego żałować. To jedyne zajęcia, które uważam za beznadziejne i zbędne w programie tego kierunku. Ciekawe było tylko to, że musiałyśmy ubrać się w kalosze i płaszcze przeciwdeszczowe (mimo, że nie wychodziłyśmy na dwór). Takimi wielkimi sitami wyławiałyśmy namoczone w zabarwionej na różne kolory wodzie kawałki papieru i narzucałyśmy go zamaszyście na jakieś deski. Potem odciskałyśmy to wszystko na papier i w ten sposób po wyschnięciu powstawał obrazek. Cztery obrazki obok siebie i mamy dzieło pt: “cztery pory roku”. Gdyby prowadzące nie okazywały takiego znużenia swoją pracą może i bym miała lepsze wspomnienia z tych zajęć. Jedyne co je tłumaczy to to, że moja grupa była trzecią grupą z rzędu, które miały bezpośrednio po sobie te same zajęcia i panie prowadzące były mocno zmęczone. Ale leżeć przy studentach na kanapie z butami na stole…? Nawet dla mnie to zbyt ekstrawaganckie. Szkoda bo mogłoby być fajnie.

Kreatywny papier – zajęcia

OBRONA DYPLOMU

O obronie dyplomu, która miała miejsce dwa dni temu zrobię niedługo osobny wpis bo jest o czym pisać i co pokazywać na zdjęciach.

Obrona dyplomu na ASP

ASPEKT TOWARZYSKI STUDIÓW PODYPLOMOWYCH

Jeśli chodzi o aspekt towarzyski tych studiów to najszybciej znajomości zawarły te osoby, które były przyjezdne i na dwudniowe zjazdy wybierały się z daleka po to by noc z soboty na niedzielę a czasem także tę piątkową spędzić w hotelu. Tych dziewczyn z daleka było u nas całkiem sporo. Reprezentowany był Słupsk, Bielsko-Biała, Rzeszów, Gdynia, Radom, Konin, Poznań, Warszawa i parę innych. Co robić gdy się jest samemu w obcym mieście i nie ma się nic wieczorem po zajęciach do roboty? Ano trzeba się umówić z pozostałymi podobnymi przypadkami na mieście, pozwiedzać łódzkie puby a nawet iść na tańce. Już na drugim zjeździe przyjezdne dziewczyny rezerwowały sobie wspólne pokoje, umawiały na wspólny transport w tym samym kierunku. Tak było z pewnością przyjemniej no i na pewno taniej. Stworzyła się nawet grupa, która razem wyjechała do Mediolanu na targi wnętrzarskie. Dziewczyny wrzucały do sieci co chwila wspólne fotki z targów i wspólnych wypadów na miasto. Tuż po powrocie,  na zajęciach relacjonowały swoje przeżycia. Było zabawnie. Trochę zazdrościłam, że nie mogłam dołączyć.

Jeśli chodzi o aspekt towarzyski to nie da się pominąć, że integrację studentek wspierał  jeden z wykładowców uczelni zapraszając nas do siebie do swojej otwartej pracowni na koszyczkowe imprezy. Ja niestety nigdy nie skorzystałam z takiego zaproszenia. Trochę głupio bo nawet nigdy nie poszłam z dziewczynami po szkole na przysłowiowe piwo:(((( Jak się ma dom i rodzinę na miejscu, do szkoły jeździ autem z pobliskiego Zgierza i nie ma za bardzo innego środka transportu to zawsze jest pretekst by na imprezę nie pójść. Poza tym byłam wdzięczna mężowi, że zgodził się za mnie przejąć część obowiązków rodzicielskich, żebym mogła sobie postudiować w weekendy więc zaraz, gdy tylko zajęcia się kończyły, gnałam do domu by przejąć od niego jego dyżur. Trochę szkoda ale pocieszam się, że moja wątroba jest mi za to wdzięczna:)  

CO MI DAŁY TE STUDIA?

Przede wszystkim nowe spojrzenie na świat i otaczającą mnie rzeczywistość. Chyba troszkę mnie zmieniły. Już nie jestem tą samą Asią:) Nauczyłam się wielu mniej lub bardziej przydatnych rzeczy. Na pewno to, na czym zależało mi najbardziej, udało się osiągnąć. Dzięki studiom na ASP na aranżacji wnętrz potrafię korzystać z dwóch zaawansowanych programów do projektowania wnętrz. Potrafię stworzyć fotorealistyczne wizualizacje. Wreszcie umiem projektować meble w porządnym programie. Jest to szczególnie przydatne już teraz, kiedy klienci mojej pracowni stylizacji mebli życzą sobie wykonanie wizualizacji mebla po metamorfozie. Wiem, jak rozmawiać z inwestorem i jak pomóc mu osiągnąć wymarzony cel jakim jest piękne wnętrze dopasowane do jego potrzeb. Wcześniej kilka razy, chyba dzięki pisaniu bloga o metamorfozach mebli, parę osób zwróciło się do mnie z pytaniem czy nie chciałabym zaprojektować im wnętrza. Oczywiście chciałam ale przerażała mnie odpowiedzialność. Prawie zawsze odmawiałam gdyż nie czułam się po prostu na siłach. Zgodziłam się tylko na homestaging kawalerki, o czym pisałam na blogu i drobne doradztwo w zakresie urządzania wnętrz dla paru znajomych. Kilka tygodni temu, jeszcze przed obroną pracy dyplomowej odważyłam się jednak przyjąć totalnie komercyjne zlecenie od nieznanych mi osób. Zrobiłam projekt wnętrza, który się od razu się spodobał i będzie niebawem realizowany. Kilka dni temu dostałam kolejne zlecenie:)  Upewniło mnie to w przekonaniu, że mogę projektować wnętrza bo już to umiem 🙂 Wszystko dzięki studiom na ASP. To był ciężki rok ale było warto.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *